Triumf tupetu

Napisałem do poniedziałkowych Lidových Novin list czytelnika komentarz do słów prezydenta Kaczyńskiego dotyczących zajęcia przez Polskę Zaolzia po Monachium. Petr Zídek wykorzystał go jako punkt wyjściowy swojej uwagi úvaze o bezsensowności „przepraszania za historię” (nie był dostatecznie konsekwentny, na razie nie mówił o bezsensowności przepraszania w ogóle). Odwołuje się przy tym do Dušana Třeštíka. Dziś podobno każdy przeprasza każdego za wszystko, nie mając przy tym żadnego realnego powodu politycznego. Przepraszającymi są współczesne społeczeństwa narodowe i inne społeczności, wytwarzają się samoidentyfikacje na podstawie historycznych win, wspólnoty grzeszników. Społeczeństw nie łączą już sławne zwycięstwa, ale haniebne grzechy.

To jest jakaś deformacja, wywołana perspektywą. Oczywiście, społeczeństwo prostaków obawia się, że gdy zaczną przepraszać, to będzie ich koniec. Nie są w stanie wyobrazić sobie, że ci drudzy nie muszą być takimi samymi prostakami jak oni. Nie zakładają, że mogliby im na przykład wybaczyć lub mogłoby to doprowadzić ich do zastanowienia się nad tym, czy oni też nie zrobili czegoś źle. Na tym padole ziemskim grzeszą wszyscy, tym się nie różnimy. Różnimy się tylko tym, że tylko niektórzy są w stanie do tego się przyznać. A oprócz tego wszyscy robią także masę dobrych rzeczy, przy czym dobro to poprzez przyznanie się do grzechu nie zostaje anulowane, wręcz przeciwnie, zyskuje na sile.

Należy jednak przypuścić, że słowa o inflacji przeprosin mają coś do siebie. Współcześni ludzie na Zachodzie stracili już wyczucie tego, że nie warto przepraszać ludożerców za to, że człowiek nie jest wegetarianinem. Przepraszanie w tym stylu wprowadził (w imieniu kościoła katolickiego) poprzednik dzisiejszego papieża. Albowiem ludożerca zakłada, że po jednych przeprosinach przyjdą następne i następne (To za mało! Jeszcze raz!), ewentualnie dalsze i dalsze rekompensaty finansowe. To, że mógłby zaprzestać tego procederu, nie przyjdzie mu oczywiście do głowy. Pojawia się również kwestia perspektywy historycznej: jeżeli ukradłem komuś sto tysięcy, sprawa jest jasna – muszę wyrazić skruchę i zwrócić je właścicielowi. Kiedy czyn taki popełnił dziadek, jest to hańba dla rodziny, należy wyrazić skruchę, ale oprócz tego pozostaje „naprawa konsekwencji niektórych krzywd”, przy czym pole manewru jest tu bardzo ograniczone. Kiedy coś takiego uczynił praprzodek w piętnastym stuleciu, nikogo to nie interesuje. Par analogiam czymś innym jest przypominanie wypędzenia sudeckich Niemców lub zachowania się Czechów wobec Polski po pierwszej wojnie światowej, a czymś innym przypominanie szwedzkich rabunków w Czechach lub udziału Lichtensteinów w rekatolizacji ziem czeskich w 17 wieku. Ignorowanie tego stanu rzeczy zalatuje Szwejkiem.

Dalsza sprawa: przeprosiny muszą mieć rzekomo jakiś „realnie polityczny powód“. Innymi słowy w logice prostaków albo musi się nam to opłacić, albo wręcz odwrotnie, musi nam grozić, że kiedy nie przeprosimy, dostaniemy solidnie w skórę. Myślę, że przeprosiny, lub ściślej mówiąc publiczne nazwanie po imieniu sytuacji, w której zbłądziliśmy i grzeszyliśmy, ma pragmatyczne uzasadnienie również i w innym sensie. Nazwanie rzeczy właściwym imieniem stwarza przesłanki ku temu, aby sytuacji już nie powtórzyć. A kontynuując, nie nazwane, nie przyznane winy rodzą trwałe napięcie pomiędzy ludźmi i narodami. Stąd też wielu Polaków i Czechów po cichu nienawidzi Niemców, a wielu Słowaków nienawidzi Węgrów. Dzięki skłóceniu polityk nasz region stał się stopniowo łupem Hitlera i Stalina. Nazwanie win po imieniu stwarza podstawową przesłankę stabilności politycznej i nie pozwala różnym dobrym duszom z sąsiedztwa wsadzać nosa w nasze sprawy. UE ma dla tego wymiaru polityki środkowoeuropejskiej żałośnie mało zrozumienia, powinniśmy poradzić sobie sami, leży to w naszym interesie.

Co się więc odegrało w tym kontekście przed dwoma tygodniami w Polsce? Prezydent Putin pragnąc zaciemnić rosyjski udział w pakcie Ribbentrop – Mołotow przypomniał, że w okresie tym podobnie zachowywało się też wielu innych. Zgodnie z tą logiką w społeczeństwie prostaków każdy ma pełne prawo zachowywać się jak prostak. Prezydent Kaczyński dał do zrozumienia, że jeżeli chodzi o zajęcie przez Polskę Zaolzia na jesieni 1938 roku, jest świadom tego, że Polska zawiodła. Nie przeprosił, tylko nazwał sprawę po imieniu. Zachował się pragmatycznie, zdjął Putinowi wiatr z żagli, a jednocześnie stworzył warunki ku temu, aby również Czesi zastanowili się, czy poprzez swoje wcześniejsze zachowanie się wobec Polski nie naruszyli zasad dobrego zachowania, co nie opłaca się również w polityce. W ten sposób rodzi się przesłanka ku temu, co może uczynić nasz region bardziej zjednoczonym i zdolnym do obrony: ku „wspólnemu nazwaniu własnego, wzajemnego upadku“, jak kiedyś ktoś ładnie napisał.

Zasady dobrego zachowania obowiązują jednostki i narody. Zasada fair play opłaca się. Jest pragmatyczna. Odwrotnie, za przejawy chamstwa historia karze. Niestety, rozzłoszczona pięść historii nie spada zazwyczaj na prostaków, ale dopiero na ich potomstwo, które w zasadzie nie ponosi tu żadnej winy.

Krótsza wersja artykułu została opublikowana w Lidových novinách 12 września 2009
Tłumaczenie: W. Krajewski