Nabyty brak stabilności

Czerwcowe wybory parlamentarne poprzedzała zacięta walka dwóch najsilniejszych partii: Czeskiej Partii Socjaldemokratycznej (CzSSD) Vladimira Szpidli i Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS) Vaclava Klausa. Wyglądało na to, że socjaldemokraci obciążeni czterema latami rządów nie utrzymają się, lecz niewielka przewaga konserwatystów stopniowo malała. Drugim wielkim pytaniem było, jak się sprawdzi wyborcza Koalicja chadeków (KDU-CzSL) i liberałów (US-DEU) w konkurencji z komunistami. Czy będzie w stanie stać się partnerem koalicyjnym jednej z dużych partii?

Pierwsze szacunki opublikowane tuż po zamknięciu lokali wyborczych odpowiadały z grubsza temu, co w noc przed wyborami śniło się prezydentowi Vaclavowi Havlowi i praskim intelektualistom: przyzwoita frekwencja wyborcza, przekonujące zwycięstwo socjaldemokratów, dobry wynik Koalicji, który zagwarantuje wystarczającą większość przyszłemu wspólnemu rządowi z socjaldemokracją. Później na idyllicznym obrazku pojawiły się rysy: frekwencja wyborcza okazała się bardzo słaba (58 proc. w stosunku do 74 proc. z 1998 r.), a Koalicja przepadła w walce z komunistami. Większość parlamentarna jej ewentualnej koalicji z CzSSD kurczyła się i kurczyła, by ostatecznie zatrzymać się na jednym jedynym głosie. Czescy komuniści (partia całkowicie niezreformowana i niereformowalna) jako jedyni osiągnęli w tych wyborach wyraźny zysk. Wszystkie pozostałe partie mniej lub więcej straciły. Wyniki wyborów przerodziły się w zły sen.

Zły sen Havla

Czescy komentatorzy mają tendencję do tłumaczenia niskiej frekwencji wyborczej rozczarowaniem wyborców czteroletnim istnieniem tzw. umowy opozycyjnej między rządzącą CzSSD a ODS - w zamian za korzystny podział funkcji parlamentarnych po wyborach w 1998 r. ODS zobowiązała się, że w trakcie kadencji nie złoży wniosku o wotum zaufania dla mniejszościowego rządu socjaldemokratów. Umowa opozycyjna miała jednak swoje zalety: przez cztery lata gwarantowała stabilność polityczną, pozwoliła CzSSD ukształtować się i nauczyć rządzić, a ODS - blokować niektóre ekscentryczne pomysły rządu. Partie spoza układu zdołały z kolei udaremnić zakusy CzSSD i ODS na media elektroniczne, zmianę ordynacji i destrukcję konstytucji.

Czeska opinia publiczna nie podziela rozgoryczenia umową opozycyjną. Biadanie nad degrengoladą czeskiej polityki udzieliło się przede wszystkim potencjalnym zwolennikom Koalicji. Rezultat? Nie poszli na wybory. Podobnie oddziaływała kampania wyborcza, w której partie i ich czołowi przedstawiciele intensywnie oczerniali się nawzajem. Końcowe wrażenie: polityka to świństwo. Ta retoryka nie zrobiła wrażenia tylko na wyborcach komunistów; odwrotnie, utwierdziła ich w przekonaniu, że dokonali właściwego wyboru.

Dzięki niskiej frekwencji komuniści zwiększyli liczbę mandatów w dwustuosobowej Izbie Poselskiej z 24 do 41. Wyborcy komunistyczni są zdyscyplinowani, a partia w porównaniu z CzSSD i ODS dysponuje odziedziczoną z przeszłości potężną organizacją członkowską. Komuniści zdobyli jednak nowe głosy - głównie dawnych wyborców CzSSD. Są to ludzie, których ówczesny przewodniczący socjaldemokratów Milosz Zeman przyciągnął w 1998 r. radykalną retoryką, obiecując twarde rozliczenia ze złodziejami, oszustami gospodarczymi i wrogami ludu. Polityka rządu socjaldemokratycznego nie spełniła ich oczekiwań, a odejście Zemana na polityczną emeryturę dopełniło ich rozczarowania.

Do sukcesu komunistów przyczyniła się również nacjonalistyczna kampania wyborcza ODS zbudowana na hasłach "obrony interesów narodowych" - z podtekstem antyniemieckim, antyaustriackim i wreszcie antywęgierskim. Z inicjatywy Klausa (i Zemana) komuniści zostali zaproszeni do przygotowania rezolucji parlamentarnej w sprawie nienaruszalności dekretów Benesza (rezolucję przyjęto bez debaty i jednomyślnie, co w warunkach demokratycznych jest niesłychane). Oczywiście przyczyniło się to do uwiarygodnienia komunistów.

Zeman z wozu, Szpidli lżej

Wyraźne zwycięstwo CzSSD nad ODS to wspaniały sukces wyborczy (w krajach postkomunistycznych mało komu udało się dotychczas wygrać wybory dwa razy z rzędu). CzSSD osiągnęła go dzięki przyzwoitym wynikom gospodarczym, postępującej prywatyzacji, dość dobrej sytuacji socjalnej (w trakcie jej rządów wyraźnie się nie pogorszyła). Po początkowych wstrząsach proces przybliżania się Czech do UE trafił na właściwe tory. Partii bardzo pomogło dobrowolne odejście Zemana ze sceny politycznej - ze względu na swoje skandaliczne zachowanie i podejrzanych współpracowników były przewodniczący stał się dla CzSSD dość dużym obciążeniem.

Nowy przewodniczący Vladimir Szpidla uznał za priorytet, by partia pokazała w kampanii wyborczej przyjazną twarz. Pomógł mu w tym Vaclav Klaus, który nie docenił znaczenia zmian w kierownictwie CzSSD, długo zostawiał sobie otwarte drzwi do współpracy powyborczej z socjaldemokratami i pod koniec kampanii dał się zaskoczyć przeciwnikowi. Szpidla zdecydowanie wypowiedział się przeciw jakiejkolwiek współpracy powyborczej z ODS i w dwóch dyskusjach telewizyjnych ewidentnie pokonał zaskoczonego Klausa. Zaprezentował się jako polityk, który z góry i jasno mówi, z kim chce współpracować po wyborach, a z kim nie. W ostatniej chwili ODS spróbowała niezręcznie powtórzyć "mobilizację przeciw socjalistom" z 1998 r. i w ten sposób dopełniła swojej porażki.

Kto porządzi?

Teoretycznie istnieją trzy możliwości osiągnięcia większości parlamentarnej. Wielka koalicja CzSSD i ODS miałaby w Izbie Poselskiej ogromną przewagę, lecz Szpidla już z góry ją wykluczył, a obrażony Klaus nie jest nią zainteresowany. Koalicja z komunistami miałaby solidną większość 111 głosów (w 1998 r. obie partie nie miały większości w parlamencie, brakowało im trzech głosów). Szkopuł w tym, że uchwała zjazdu CzSSD zakazuje takiej współpracy na poziomie rządowym.

Możliwe jest jednak ciche wsparcie komunistów dla mniejszościowego rządu socjaldemokratycznego. (Rząd mniejszościowy mógłby też od przypadku do przypadku szukać poparcia również u pozostałych partii). Część kierownictwa CzSSD przyklasnęłaby takiemu sposobowi rządzenia, zresztą w zasadzie nie odrzuca go nawet Vladimir Szpidla. Byłaby to jednak współpraca nieprzejrzysta, oparta na zakulisowych szwindlach politycznych. Nikt nie wiedziałby, co CzSSD obiecała komunistom w zamian za poparcie w tej czy innej sprawie. A dzisiejsi zagorzali krytycy umowy opozycyjnej wspominaliby ją z żalem.

Vladimir Szpidla wybrał jednak trzeci wariant i negocjuje z Koalicją (KDU-CzSL i US-DEU). Koalicję tworzyły pierwotnie cztery partie, dwa małe ugrupowania pozaparlamentarne udało się jednak wyeliminować. Spory wewnętrzne, które towarzyszyły istnieniu tego mało jednolitego ugrupowania, powodowały trwały ubytek jego preferencji. Gdyby jednak KDU-CzSL i US-DEU nie pozbyły się swoich sojuszników, Koalicja w ogóle nie dostałaby się do parlamentu (według obecnej ordynacji każda z partii wchodzących w skład koalicji musi przekroczyć pięcioprocentowy próg wyborczy) [koalicja dwóch partii musi zdobyć 10 proc. głosów, a koalicja trzech 15 proc. - red.].

W procesie "zjednoczenia" zyskała przede wszystkim względnie silna KDU-CzSL, klerykalna partia z zapleczem na prowincji morawskiej. Wyraźnie osłabiła w wyborach swojego partnera US-DEU, polityczny klub praskich intelektualistów, którzy kiedyś zniesmaczeni opuścili ODS Klausa i cieszą się sympatią prezydenta Havla. KDU-CzSL umożliwiły to tzw. głosy preferencyjne. Wyborca ma prawo zakreślić na liście wyborczej danej partii dwóch kandydatów. Jeżeli kandydat zdobędzie 7 proc. takich głosów, awansuje na pierwsze miejsce na liście.

Nowelizacja przyjęta jesienią ub.r. z inicjatywy ODS (wcześniej granica awansu na liście wynosiła 10 proc., mało kto ją pokonywał) uczyniła z uzgodnionych wspólnych list wyborczych Koalicji świstek papieru. Dysponującej silną organizacją członkowską KDU-CzSL (istniała też w czasie dyktatury komunistycznej) udało się dokonać cudu porównywalnego z tym, gdy Chrystus nasycił tłum pięcioma chlebami i dwiema rybami; wydaje się jednak, że pomógł jej w tym również nierzucający się w oczy instruktaż, który zabrzmiał z ambon kościołów katolickich; chociaż w porównaniu z sumą głosów KDU-CzSL i US z 1998 r. całe ugrupowanie straciło prawie 3,5 proc. głosów, KDU-CzSL ma obecnie jeden mandat więcej niż przed czterema laty.

Koalicja CzSSD z tym niejednorodnym ugrupowaniem miałaby w niższej izbie parlamentu większość jednego głosu. US-DEU wpadła jednak wiosną br. na nieszczęśliwy pomysł wzbogacenia list wyborczych "osobowościami" z inicjatyw obywatelskich. W ten sposób do parlamentu dostali się pastor ewangelicki Svatopluk Karasek i aktorka Tania Fischerova. Pytanie, jak ludzie bez doświadczenia i dyscypliny politycznej mogą wpłynąć na możliwości działania rządu dysponującego większością jednego głosu, bez wątpienia spędza Szpidli sen z powiek. To, że szef socjaldemokratów zostawia sobie w rezerwie jakąś cichą współpracę z komunistami, jest w tych okolicznościach zrozumiałe.

Po co Czechom UE

Maksimum, jakiego można oczekiwać od niestabilnego rządu, jest to, że doprowadzi kraj do Unii Europejskiej. Tutaj jest jednak pewien problem - Czesi mają inne wyobrażenie europejskości niż to panujące na Zachodzie. W mniemaniu Czechów UE ma być siłą, która ochroni ich przed niemieckim niebezpieczeństwem. Tak to określił w kampanii przedwyborczej także Vladimir Szpidla. Niekomunistyczni politycy czescy rozciągają kurtynę między Czechami z jednej strony a Niemcami, Austrią i ewentualnie Węgrami z drugiej. Gwarancją bezpieczeństwa są "sojusznicy zachodni" (Francja, Wielka Brytania i przede wszystkim USA), a także Rosja. Liczą także na Polaków, których oczywistym obowiązkiem - w czeskim wyobrażeniu - jest obrona Czechów przed Niemcami i ich wirtualnymi sojusznikami.

Wyobrażenia KSCzM, która jednak odrzuca wejście do UE, są trochę podobne. Problem KSCzM nie polega bowiem tylko na tym, że jest to partia ekstremistyczna, albo że nie rozprawiła się ze swoją krwawą przeszłością; raczej przede wszystkim na tym, że zawsze była ekspozyturą rosyjskich interesów imperialnych. Jej wyobrażenie żelaznej kurtyny pokrywa się z tym z lat 1948-89, nie różni się zatem zbytnio od wyobrażenia partii niekomunistycznych. Dlatego Klaus z Zemanem mogli tak łatwo wciągnąć KSCzM do społeczeństwa "interesów narodowych".

Ewidentni zwolennicy integracji europejskiej (CzSSD i Koalicja) mieliby w parlamencie większość zaledwie jednego głosu. Jeżeli odnieśliby sukces, UE stałaby się dla społeczeństwa czeskiego przyjaznym środowiskiem, w którym mogłoby wyleczyć się ze swoich narodowych kompleksów, poczucia niższości. Nie jest to jednak żadne panaceum, przynajmniej w tym najważniejszym Czesi będą musieli pomóc sobie sami.

Gazeta Wyborcza nr 148, 27/06/2002 Gazeta Środkowoeuropejska
Przekład Tomasz Grabiński