Aksamitna frustracja

Po tym, jak rozpłynęła się fatamorgana klausowskiej prosperity, czeski system polityczny znalazł się w dość nietypowej sytuacji. Wydaje się, że jej zasadą jest: opozycja musi być zawsze silniejsza niż koalicja rządząca. Taka przejściowa sytuacja, która w krajach cywilizowanych z reguły zapowiada szybką zmianę rządu, może stanowić stałą metodę rządzenia tylko w warunkach, gdy opozycja jest trwale podzielona. A czeska opozycja jest podzielona nawet dwukrotnie: na komunistów i resztę, owa reszta zaś na dwa nieprzejednane obozy: Vaclav Klaus kontra pozostali. Jako powód tego podziału często podaje się tzw. umowę opozycyjną, zawartą między rządzącymi socjaldemokratami a partią Klausa, lecz w rzeczywistości umowa ta jest tylko jego skutkiem (po prostu pozostałe partie prawicowe: Unia Wolności i chadecy, nie ufają Klausowi). Szczególna jest też rola prezydenta: faktycznie jest głową opozycji, ściślej mówiąc - jej bardziej bezbronnej części. Pełni funkcję swego rodzaju ombudsmana dla mniej zaradnych i dba o to, by dwaj silni grubianie (premier Milosz Zeman i Klaus) nie krzywdzili ich zbytnio na politycznym ringu.

Trwa walka każdego z każdym, w której partie demokratyczne wzajemnie się kompromitują. Jedynymi, którzy na tym zyskują, są komuniści. Z żalem wypada stwierdzić, że prowadzona wobec nich polityka poniosła klęskę. Nie zostali zakazani ani też nie są całkiem dozwoleni. Zamiast tego przechodzą kwarantannę (prezydent nie zaprasza ich na konsultacje, są pozbawieni ważniejszych funkcji parlamentarnych), która łączy wady obu tych rozwiązań. Działają zgodnie z prawem i zyskują zwolenników, a przy tym nie ponoszą odpowiedzialności za cokolwiek. Mają doskonałe alibi.

Czescy politycy muszą znaleźć wyjście z tej sytuacji. Warunkiem jest krytyczna analiza wcześniejszych błędów. Należy tu wymienić trzy istotne dziedziny: pierwszą z nich jest stan świadomości społeczeństwa czeskiego. Różni się ono od swoich postkomunistycznych sąsiadów przede wszystkim pod dwoma względami: braku artykułowanej świadomości narodowej (zastępuje ją przeświadczenie, że czeskość równa się demokracja) oraz głębokiego przekonania, że religia to opium dla ludu (przejętego z marksizmu, przesłanki były jednak stworzone już wcześniej). Brakuje przez to racjonalnej, pozytywnej i etycznej więzi międzyludzkiej. Skutkiem zaś jest ksenofobia (dzisiaj głównie antyromska) i swoiste zadufanie - które zauważa prawie każdy przybysz - w istocie kryjące tylko brak pewności siebie. Czeską religią, jak się wydaje, jest nihilizm.

Specyfiką "aksamitnej rewolucji" był odpustowy koloryt chodzenia z flagami, śpiewania i tańców. Skrywany szowinizm wyraził się w przekonaniu, że społeczeństwo czeskie, ze względu na swój wrodzony demokratyzm, może przeskoczyć etap demokracji formalnej z jej partyjniactwem. Odezwały się tu echa dziewiętnastowiecznych iluzji o demokracji prasłowiańskiej i prób podawania własnych wad za zalety, co jest typowe dla wszystkich niedojrzałych narodów. Era Vaclava Klausa tylko tę ideologię zmodyfikowała. Zaczęto mówić, że Czesi mają we krwi kapitalizm, więc niewidzialna ręka rynku ulepi z nich wzorowe społeczeństwo demokratyczne.

Ostatnim widocznym mankamentem jest ambiwalentny stosunek do własnej państwowości. Czesi ciągle są skłonni uważać ją za wypadek przy pracy. Byli przekonani o samarytańskiej roli wspólnego państwa (którego posłannictwem była bezinteresowna pomoc Słowakom) i pogodzili się z rozpadem swojego miniimperium tylko dlatego, że byli przekonani o celowości tego kroku: jak tylko pozbędziemy się słowackiego balastu, od razu będzie nam o wiele lepiej. Tak się jednak nie stało.

Dziesięć lat po 1989 roku można powiedzieć tylko jedno - najwyższy czas, by społeczeństwo czeskie pozbyło się starych złudzeń.

Gazeta Wyborcza nr 28, wydanie waw z dnia 03/02/2000, Gazeta środkowoeuropejska
Przełożył Tomasz Grabiński