Smutny koniec czeskiego cudu

W ostatnim półroczu Czechy znowu dostały się na pierwsze strony gazet. Jednakże okoliczności, w jakich się to stało, ani czeskich polityków, ani czeskiego społeczeństwa raczej nie mogą cieszyć. Nie chciałbym malować obecnego stanu rzeczy w nazbyt czarnych kolorach - nie stało się właściwie nic nadzwyczajnego: nasz kraj jedynie zgrabnie wrócił do szeregu państw postkomunistycznych, czyli tam, gdzie - było nie było - jest jego miejsce. Ani trudności gospodarcze, ani niestabilność polityczna same w sobie nie są katastrofą. Wystarczyły jednak do tego, by wywołać inny, rzeczywisty kryzys - kryzys czeskiej pewności siebie i wyobrażenia, jakie Czesi mają o sobie.

Opinia publiczna - nie tylko czeska, ale i europejska - jest szczególnie uwrażliwiona na problemy gospodarcze. One zaś w bieżącym roku przybrały w Czechach takie rozmiary, że już nie sposób było ich pomijać ani bagatelizować. Przede wszystkim nadal w dramatyczny sposób rosła nierównowaga bilansu handlowego: nagle wszyscy uświadomili sobie, że jeśli rząd z całym zdecydowaniem nie przeciwstawi się temu zjawisku, to pod koniec roku sytuacja stanie się dramatyczna. Wkrótce potem nastąpiła faktyczna dewaluacja nazbyt wysoko szacowanej czeskiej waluty. Rezultaty tego kroku były być może pod wieloma względami pozytywne, ale dla rządu, któremu tak bardzo zależało na stabilności pieniądza, obniżenie jego kursu oznaczało utratę prestiżu, dla społeczeństwa zaś było wyraźnym sygnałem, że w przyszłości trzeba będzie się ograniczać.

Jednocześnie potwierdziło się przypuszczenie, że w porównaniu z poprzednimi latami wzrost gospodarczy jest zdecydowanie wolniejszy.

Czeska opinia publiczna, czeskie media i wreszcie czescy politycy musieli przyjąć do wiadomości, że na wizerunku dobrobytu, który dla obecnych władz stanowił polityczny fundament, pojawiają się pęknięcia. Poziom wydajności pracy (to znaczy, mówiąc po ludzku, miary pracowitości obywateli) jest niski. A jednocześnie płace realne systematycznie rosną; "niewidzialna ręka rynku" jakoś tutaj nie sięga. Rząd często nie miał z powodów populistycznych ochoty przeciwstawiać się wzrostowi płac tam, gdzie uczynić to mógł; w innych wypadkach (chodzi np. o żądania płacowe kolejarzy) brakło mu z kolei odpowiedniego zaplecza politycznego, pewności siebie, siły i odwagi. W efekcie społeczeństwo żyje ponad stan: to, co było charakterystyczne dla długiego okresu panowania komunizmu - przejadanie własnej przyszłości - znowu stało się aktualne. Jest to niewątpliwy przejaw jakiejś fundamentalnej nieuczciwości naszego życia.

Krajobraz po wyborach

Te fatalne zmiany dosięgły czeską scenę polityczną w sytuacji braku stabilności po zeszłorocznych wyborach do izby poselskiej parlamentu. W wyniku owych wyborów nie można było utworzyć rządu, który miałby poparcie większości niższej izby: rządząca koalicja zdobyła jedynie 99 z 200 mandatów. Opozycja miała więc przewagę jednego głosu. Tylko że opozycja to także komuniści (i to bez żadnego "post"!) oraz republikanie (mały czeski odpowiednik "liberałów" Żyrinowskiego). Partie tego typu, poza Czechami, mają silną reprezentację parlamentarną jedynie w Rosji i chociaż przewodniczący czeskiej socjaldemokracji Milosz Zeman bardzo pragnie władzy, na razie nie odważył się nawet na teoretyczne rozważenie możliwości współpracy koalicyjnej z nimi; woli kokietować sięgającą do korzeni katolickich Unię Chrześcijańsko-Demokratyczną - Czeską Partię Ludową (KDU-CzSL), będącą na razie częścią koalicji rządzącej.

Rząd otrzymał wotum zaufania jedynie dzięki temu, że socjaldemokraci demonstracyjnie nie wzięli udziału w głosowaniu. Od czasu wyborów stosunek sił w parlamencie lekko zmienił się na korzyść koalicji: jeden z posłów socjaldemokratycznych przeszedł do Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS) - ci, którzy rządzą, zawsze mają siłę przyciągania. Inny socjaldemokrata popadł w konflikt z przewodniczącym partii, który natychmiast kazał go z niej wykluczyć; teraz we wszystkich najważniejszych sprawach wyobcowany poseł na przekór przewodniczącemu popiera rządzącą koalicję. W dodatku w klubie parlamentarnym socjaldemokratów panuje na razie nieco mniej rygorystyczna dyscyplina niż w klubach partii rządzących, niekiedy bywa więc i tak, że w jakiejś sprawie popiera rząd także kilku posłów opozycji. Z owego faktycznego zwycięstwa politycznego "pragmatyzmu" nad rezultatem wyborów nie mamy jednak powodu być szczególnie dumni, nie możemy raczej chlubić się nim przed światem.

Pozycja rządu jest przy tym krańcowo niepewna: badania opinii publicznej sygnalizują stały wzrost poparcia dla socjaldemokracji i spadek poparcia dla ODS. Poparcie, które traciła ODS, wyborcy dawniej przenosili na dwie mniejsze partie rządzącej koalicji, w tej chwili jednak przewagę zdobyła opozycja jako całość - taką samą, jaką w poprzedniej kadencji miała obecna koalicja. Jeśli tendencja ta się utrzyma lub nasili, może dojść do tego, że polityczni odstępcy zmienią kierunek na przeciwny. A gdy tylko realna stanie się wizja rządzącej koalicji Czeskiej Partii Socjaldemokratycznej (CzSSD) i KDU-CzSL, to to ostatnie ugrupowanie bez oporów zerwie z dotychczasowymi partnerami.

Tej trudnej do pozazdroszczenia równowadze sił towarzyszy dość niesmaczne zjawisko - walka o głosy ekstremistów. CzSSD w wielu wypadkach po cichu współpracuje z komunistami, a jej przewodniczący (a jednocześnie marszałek izby niższej parlamentu) Zeman regularnie prowadzi rokowania z przewodniczącym republikanów i kilkakrotnie wyraził się o nich jako o "zdziczałych socjaldemokratach" - z czego wynikałoby, że trzeba ich tylko oswoić. Ostatnimi czasy zaczął kokietować republikanów również premier Vaclav Klaus. Ciche współzawodnictwo o względy czeskich neofaszystów w pewnej mierze przypomina Niemcy na początku lat 30.

Niewesołe tło braku politycznej stabilności tworzą wielkie problemy resortów, których nie sposób oderwać od państwa: konflikt kolejarzy z zarządem kolei państwowych zakończył się tygodniowym strajkiem generalnym, który sparaliżował komunikację kolejową w kraju i zmusił rząd do sromotnych ustępstw. System ubezpieczeń zdrowotnych od dawna znajduje się na krawędzi katastrofy: na polecenie izby lekarskiej od pewnego czasu wielu lekarzy pobiera od ubezpieczonych pacjentów pieniądze za opiekę medyczną, ponieważ nie są zadowoleni z finansowego honorowania ich pracy przez ubezpieczalnie. Zwalczanie przestępczości i ochrona bezpieczeństwa obywateli nie od dziś pozostawiają wiele do życzenia. Na stanie armii wycisnął piętno głęboko zakorzeniony czeski defetyzm; jej prestiż w społeczeństwie jest żaden. Rząd długo nie doceniał sił zbrojnych, a obecnie stawia na członkostwo w NATO: kiedy pojawi się jakieś realne zagrożenie, Zachód nas obroni.

Na dodatek jedną trzecią kraju dotknęła właśnie niszczycielska klęska żywiołowa, największa w tym stuleciu. Jej skutki są trudne do przewidzenia, ale jest wątpliwe, by były pozytywne.

Fala krytyki

Podczas gdy Vaclav Klaus już od zeszłorocznych wyborów wzorem szekspirowskiego króla Klaudiusza woła: "ratujcie! to nic, nic, draśniętym tylko", w okresie wiosennych trudności gospodarczych podniosła się fala krytyki nie tylko na lewicy, ale i w szeregach dotychczasowych sympatyków rządzącej koalicji. Jest to zjawisko w ostatnich latach wyjątkowe, albowiem koalicji, a mówiąc dokładniej - ODS, już dawno udało się spacyfikować media publiczne i najważniejsze nielewicowe gazety. Tam, gdzie dziennikarze nie wychodzili rządowi wystarczająco daleko naprzeciw, interweniowała niewidzialna ręka największej partii rządzącej (przykład - wymiana redaktora naczelnego gazety "Telegraf" w 1994 r.: właścicielem pisma był Bank Inwestycyjny i Pocztowy, w którym udział większościowy miało państwo; system "przekładni" partia - państwo - wybrana instytucja zadziałał jak w czasach rozkwitu komunizmu).

Wyjątkowo aktywną rolę przy unieszkodliwianiu mediów odegrał minister spraw zagranicznych Josef Zieleniec, nieoficjalny minister informacji Republiki Czeskiej. Niebywała wolność informacyjna, która na przedwiośniu bieżącego roku opanowała lojalne wobec rządu media, wiązała się zapewne z tym, że minister zaczął zezować w kierunku najwyższego stanowiska w partii i krytyka polityki ODS, łącząca się z krytyką jej przewodniczącego, w tym momencie była mu na rękę. Tymczasem jednak potoki wody, która wystąpiła z brzegów, ponownie skonsolidowały rządzącą koalicję i pokrewne jej dziennikarskie dusze.

To wszystko jednak nie dotyczy krytyki ze strony socjaldemokratycznej opozycji. W krytyce tej pobrzmiewa jedna zasadnicza nuta: rząd obiecał pomyślny rozwój gospodarczy, prosperity i ogólny dobrobyt. Swojej obietnicy nie potrafi spełnić, ponieważ stosuje niewłaściwe, wątpliwe środki (liberalizm gospodarczy, niedocenianie roli państwa itd.). Natomiast socjaldemokraci mają do dyspozycji instrumentarium, pozwalające bez większych problemów osiągnąć cele, na których dotychczasowa koalicja rządząca połamała sobie zęby.

Na prawicy krytyka zmaterializowała się przede wszystkim w postaci tzw. prawej frakcji Obywatelskiego Sojuszu Demokratycznego (ODA, jedna z mniejszych partii koalicji rządzącej) oraz tekstów niektórych dotychczas lojalnych wobec rządu publicystów. Z prawej strony spektrum politycznego wytyka się rządowi, że zbyt mocno uwierzył w samoczynnie zbawienną autonomię procesów ekonomicznych i zaniedbał prawne ramy transformacji gospodarczej, że wykazał się populizmem, unikając podjęcia pewnych niepopularnych kroków, co doprowadziło do tego, że głoszonym przez władze zasadom konserwatywno-liberalnym towarzyszyła często praktyka polityczna socjaldemokratycznej proweniencji, wreszcie, że przecenił znaczenie posunięć makroekonomicznych.

To wszystko oczywiście prawda, ale nie cała. Prawica krytykuje rząd za to, że sprzeniewierzył się swojemu programowi: program był dobry, tylko nie realizowano go konsekwentnie. To stanowisko przypomina postawę czeskich reformatorów komunistycznych z lat 60., ci również wierzyli, że ideologia komunistyczna jest jak najbardziej słuszna, błędy tkwić miały jedynie w niekonsekwentnej realizacji jej zasad.

I krytyka z lewa, i krytyka z prawa jest absolutnie niepełna. Socjaldemokraci wcale nie zapewnią społeczeństwu tego, co obiecywała ODS, ponieważ zapewnić tego nie sposób. A to, czego nie sposób zapewnić, jest wątpliwe już u swych podstaw, bynajmniej nie chodzi więc tylko o niewłaściwe metody realizacji programu.

Czeskie mity

W ostatnich miesiącach okazało się, i jest to fakt niepodważalny, że program, który sformułowała koalicja rządząca i który jakiś czas temu uznała za swój większość obywateli, zawiódł. Hasło brzmiało: "przez konsekwentną i szybką transformację gospodarczą do powszechnego dobrobytu". Na końcu transformacyjnego tunelu nie majaczy dziś cud gospodarczy typu tajwańskiego, tylko zwykły postkomunistyczny marazm proweniencji środkowoeuropejskiej. Obecny kryzys to kryzys zawiedzionych oczekiwań. Aby zrozumieć jego powagę i skalę, trzeba uczynić małą dygresję historyczną.

Od końca XVIII w. czeskie społeczeństwo przechodzi dotąd nie zakończony proces emancypacji, charakterystyczny dla narodów Europy Środkowej. Czesi (jak również Słowacy) przechodzili przezeń z mniejszą pewnością siebie niż ich sąsiedzi; być może jest to efekt intensywniej przeżywanego poczucia własnej słabości, zagrożenia z zewnątrz i niepewności egzystencji. Jakąś rolę odegrało również mniej pewne zakotwiczenie ich państwowości w historii. W efekcie niedojrzałe zachowanie społeczeństwa, przede wszystkim małe poczucie odpowiedzialności i często irracjonalne działania elit politycznych, charakterystyczne dla procesu emancypacji, nabierają w Czechach wyraźniejszych zarysów niż gdzie indziej.

Dla procesu emancypacji politycznej typowe jest poszukiwanie uzasadnień prawa wejścia do społeczności dojrzałych europejskich wspólnot narodowych: narody Europy Środkowej nierzadko czuły i nadal czują potrzebę usprawiedliwienia swojej egzystencji, np. poprzez odwołania do znakomitych osiągnięć historycznych, będących gwarantem ich specyfiki i pewnej wyjątkowości. W warunkach czeskich ideologia emancypacyjna stopniowo przybierała formę dwojaką.

Początkowo była to romantyczna ideologia emancypacyjna czeskiej słowiańskości: historia Czech jest tu odwieczną walką demokratycznego i miłującego pokój świata słowiańskiego z agresywnym i despotycznym pierwiastkiem germańskim. W walce tej ma tkwić historyczne posłannictwo narodu czeskiego. Słowiańska ideologia emancypacyjna wprawdzie pod koniec XIX w. uległa naporowi nowoczesnej czeskiej nauki, ale utajona trwała nadal: jej wyraźne echa znajdziemy nawet u niegdysiejszego prezydenta Republiki Czechosłowackiej Edwarda Benesza.

Po odbudowaniu państwowości w roku 1918 ideologię tę zastąpiła bardziej nowoczesna wersja czeskiej wyjątkowości. Państwo czechosłowackie powstało dzięki pomocy demokratycznych mocarstw europejskich oraz Stanów Zjednoczonych. Odznaczało się wysokim poziomem rozwoju gospodarczego. Czechom udało się przejąć istotne elementy austriackiego konstytucjonalizmu liberalnego, nie przejmując zarazem licznych reakcyjnych, postfeudalnych przeżytków właściwych starej monarchii. Fakty te pozwoliły na powstanie następującego mitu: dzięki głębokiemu czeskiemu demokratyzmowi, który bierze początek już w walkach husytów, Czechom udało się zbudować w Europie Środkowej wyspę demokracji i dobrobytu. Czeska demokracja jest więc nie prasłowiańska, tylko zachodnia: Republika Czechosłowacka jest naturalnym partnerem rozwiniętych krajów zachodnich, ponieważ jako jedyny kraj środkowoeuropejski dorównuje im pod względem kultury politycznej i poziomu gospodarki.

Ideologia ta wspiera się nawet na rzeczywistych fundamentach, ale tworzony przez nią obraz jest ogromnie przesadzony, a przeto całkowicie fałszywy: jest to wyraz czeskiego prymusostwa. Fałszywe jest również rozumienie własnej przeszłości: nowsza historia Czech jawi się czeskiemu prymusowi jako ciąg okropnych krzywd i sprawiedliwych zadośćuczynień (oznajmiając o zaproszeniu Republiki Czeskiej do NATO, czeski minister spraw zagranicznych woła: "Jałta i Monachium naprawione!"). Poza polem widzenia pozostaje fakt, że wielu "krzywd" sami jesteśmy sobie winni (przykładem może być marsz prosto w rosyjską gnojówkę w latach 1945-1948, marsz entuzjastyczny, pod rozwiniętymi sztandarami), a niejedno "zadośćuczynienie" (np. upadek komunizmu) to w istocie kwestia niezasłużonego przypadku.

Wygoda na kredyt

Lata 1948-89 wycisnęły na czeskiej ideologii emancypacyjnej piętno marksistowskie. Wariant marksistowski osiągnął najbardziej rozwiniętą formę w 1968 r.: Czesi mają w Europie wyjątkowe posłannictwo - ich przeznaczeniem jest wzbogacić idee socjalizmu europejskim pojęciem demokracji i wolności. Czeska wyjątkowość otrzymała czerwony płaszczyk.

Trudno się więc dziwić, że po 1989 r. większość społeczeństwa czeskiego (w tym autor tych słów) podległa pewnej wielkiej iluzji, nabierając przekonania, że jedynie rosyjskie jarzmo przeszkadzało naszemu krajowi rozwijać się tak samo, jak rozwijał się w okresie międzywojennym. Kiedy tylko jarzmo to się zrzuci, czeskie społeczeństwo wejdzie na naturalną drogę prosperity i powszechnego dobrobytu.

Partia Vaclava Klausa wyczuła to ogólnonarodowe przekonanie i na jego fundamencie zbudowała gmach swojej ideologii - ideologii sukcesu. Liberalne teorie ekonomiczne anglosaskiej proweniencji przenikają się w niej z czeskim prymusostwem, ze śladami starszej, słowiańskiej ideologii emancypacyjnej i wreszcie ze śladami marksizmu.

Punktem wyjścia ideologii tej partii jest słuszne stwierdzenie, że zestaw praw i wolności obywatelskich nie jest kompletny, jeśli nie zawiera prawa do posiadania oraz swobody działalności gospodarczej: własność prywatna i swobodna działalność gospodarcza należą więc do konstytutywnych pierwiastków wolnego społeczeństwa. Ich odrodzenie w krajach postkomunistycznych jest absolutnie konieczne.

Z charakteru swobodnej gospodarki wynika, że samoregulacyjne procesy mechanizmu ekonomicznego zdolne są rozwiązywać pojawiające się problemy znacznie lepiej niż rozmyślne interwencje z zewnątrz. Stąd przekonanie, że trzeba jak najszybciej zapuścić motor wolnej gospodarki, a ona już sama zażegna wszelkie trudności. Co więcej, stanie się siłą napędową ogólnego rozwoju gospodarczego, rozkwit gospodarki spowoduje z kolei pomyślny rozwój innych dziedzin życia społecznego, co ostatecznie będzie oznaczać również moralne odrodzenie społeczeństwa.

Muszę zauważyć, że nie chodzi tu o żaden teoremat ekonomiczny, tylko o stosunkowo prymitywną ideologię polityczną. Przeświadczenie, że "niewidzialna ręka rynku" zdolna jest odrodzić całe życie społeczne, ma wyraźnie marksistowski charakter, podobnie jak "naukowość" jako argument na rzecz prawomocności ideologii oraz bizantyjska tradycja odwoływania się do "klasyków" (w tym wypadku jednak nie do Marksa, Engelsa i Lenina, tylko do von Hayeka i Friedmanna). Czeskie prymusostwo tkwi w przypuszczeniu, że właśnie Czechy stwarzają warunki wyjątkowo sprzyjające szybkiemu rozpoczęciu i przeprowadzeniu reformy, że warunki te są tu znacznie bardziej sprzyjające niż w Polsce czy na Węgrzech. Pierwiastki romantyczne znajdują wyraz przede wszystkim w podejściu do stosunków z Niemcami: strona czeska stawia przede wszystkim na bliskość ze światem anglosaskim (idolem Vaclava Klausa jest Margaret Thatcher) - z powodów nie tylko wzniośle ideowych, lecz również przyziemnie praktycznych: pomiędzy Republiką Czeską i jej potężnym demokratycznym sąsiadem z zachodu mur stanowi nieprzyjemna sprawa barbarzyńskiego wygnania trzech milionów czeskich Niemców po II wojnie światowej.

Trzeba zauważyć, że ideologia ta ma wyraźnie chruszczowowski charakter: może istnieć jedynie do chwili, kiedy definitywnie okaże się, że obiecanego rozkwitu jakoś nie widać. A to właśnie obecnie się u nas stało. Oczywiście niejedno zmieniło się na lepsze: znikło mnóstwo poniżających szykan, znikł stan morderczego powszechnego niedostatku, którego musiało się zakosztować, wychodząc poza skromne ramy podstawowych potrzeb życiowych. Życie stało się bardziej swobodne, pod wieloma względami wygodniejsze, ale zarazem droższe. Okazuje się teraz, że i ta wygoda jest zagrożona, gdyż jest to wygoda na kredyt.

Powrót do źródeł

Społeczeństwo czeskie chętnie uwierzyło w piękne bajeczki, które opowiadał mu dobry wujaszek Klaus. O ileż to przyjemniejsze niż przyznać, że w ciągu ostatnich 50 lat stało się z nami coś istotnego, że jesteśmy w żałosnym stanie, z którego będziemy wychodzić z trudnością i przez wiele lat! Bajeczka służyła również koalicji rządzącej, a przede wszystkim ODS do łatwego manipulowania społeczeństwem. W trakcie procesu transformacji gospodarczej ODS zdobyła dużą władzę polityczną, dzięki tej władzy udało się jej obsadzić istotne stanowiska w mediach. Za błyszczącą "zachodnią" zasłoną szarpie nasz kraj niewidzialna ręka politycznego barbarzyństwa: jego podstawą jest przekonanie, że istotą polityki jest manipulacja. Stosunki w Czechach różnią się od stosunków na Słowacji mniej, niż się powszechnie sądzi.

Tym ważniejsza wydaje się próba ponownego określenia naszych problemów, próba dokonania tego bez żadnych uprzedzeń. Do czeskiej tradycji politycznej nie należą jedynie wspomniane wyżej fałszywe ideologie. Należą do niej również bezdyskusyjne wartości, przede wszystkim krytycyzm i realizm polityczny największych przedstawicieli czeskiej polityki: nieufność w stosunku do rozległych, wszechogarniających projektów (w polityce prawdziwe jest tylko to, co da się urzeczywistnić) i związana z nią świadomość, że jeśli chcemy uprawiać prawdziwą politykę, musimy zarówno tradycję, jak i współczesność poddać krytyce, przeprowadzonej bez żadnych wcześniejszych uprzedzeń.

Jeśli czeska polityka zdoła wrócić do tych wartości, być może w końcu dojdzie do niedziecinnego, pozbawionego kompleksów, dojrzałego stanowiska politycznego. Politykę czeską zamiast cudownych osiągnięć czeka w przyszłości mnóstwo wprawdzie trudnej i ambitnej, ale nieefektownej pracy. Ci, którzy się jej podejmą, będą musieli ją wykonywać ze świadomością tego, że z jej rezultatów prawdopodobnie sami nie skorzystają. Taka praca wymaga wiary. Z wiarą mamy w Czechach problemy od zawsze. Tylko że wiara jest siostrą nadziei.

Gazeta Wyborcza nr 172, wydanie waw z dnia 25/07/1997 Gazeta Środkowoeuropejska, str. 18
Przełożył Leszek Engelking